Moja transformacja – podróż do siebie. Poznaj historię mojej przemiany.
Mawia się, że stałą rzeczą w życiu jest zmiana. Na własnym przykładzie doświadczyłam, że w tym powiedzeniu jest wiele prawdy. Poznaj historię mojej transformacji i dowiedz się, czym jest podróż do siebie oraz jak odkryć, zrozumieć i uzdrowić swoje wewnętrzne dziecko.
Praca z cieniem, energią i ego
Moja podróż do siebie zaczęła się w marcu 2020 roku, kiedy zaczęłam krok po kroku dokonywać prawdziwej przemiany siebie. Sprzyjał temu pierwszy lockdown, kiedy siedząc w zaciszu domowym, zaczęłam zagłębiać się w książkach psychologicznych i zaczęłam natrafiać na kanały poświęcone tej tematyce oraz na przewodników duchowych, dzięki którym uczyłam się pracy z cieniem, ego czy energią, by wspierać się wysokimi wibracjami. Wzbogaciłam to wszystko medytacją i afirmacjami.
Początki zawsze są trudne. Tak było i w tym wypadku. Wypieranie, wewnętrzny bunt przed zmianą, w końcu strefa komfortu, ten wewnętrzny kokon był dość gruby. Wszystko było zbyt wygodne, takie proste, ale jeśli powiedziało się A, trzeba było powiedzieć B i przebić ten kokon, a raczej mur. To pozwoliło mi zacząć odbywać podróż do siebie – docierać do siebie, nabierając głębszego zrozumienia i akceptacji, by stanąć oko w oko ze sobą sobą, z tym co było wyparte.
Co to jest wewnętrzne dziecko?
Pewnie i ty znasz to uczucie, kiedy zawala Cię prawdziwa lawina strachu, kompleksów, nieprawdziwych poglądów i wszystkich programów i iluzji, które zostały nam wpojone. Założe się o wygraną w LOTTO, że niejednokrotnie spotkałaś się z poczuciem bycia niewystarczającą. Niewystarczająco ładną, zgrabną, zaradną, wysoką, kompetentną, mądrą, wartościową, a dodatkowo towarzyszyło Ci ogromne, wręcz duszące poczucie niezasługiwania. Mam rację? I wiesz co? Doskonale Cię rozumiem, bo sama przez łzy, przez krzyk dobiegający z wnętrza przechodziłam przez wszystkie te utarte w głowie formułki bycia niewystarczającą. Upadałam nie raz, po to, by się znieść, by spoglądając w lustro mówić powiedzieć sobie: doceniam, kocham, akceptuję, rozumiem.
Życie w więzieniu oczekiwań i ocen innych
Dałam się na pewnym etapie mojego życia zamknąć w więzieniu oczekiwań i ocen innych, które nic nie miały wspólnego z tym, kim byłam naprawdę. I tak dzieje się z każdą z nas. Nie widzimy własnej prawdy, a jedynie schematy, kanony piękna, opinie – czerpiemy wiedzę o nas samych z otoczenia, a nie z wewnątrz nas. I wiesz, co jeszcze Ci powiem? To wszystko, co widzisz negatywnego w sobie, to uznanie, że jesteś niewystarczająca w jakimś aspekcie, poczucie braku, bardzo możliwe, że i niekochania bierze się z tej części naszego “ja”, które określa się mianem wewnętrznego dziecka.
To właśnie ono krzyczy i tupie nogą prosząc o uwagę, o wysłuchanie, o ukochanie. Oto, czego nie dostałaś w dzieciństwie, a czego nie dajesz też sobie będąc dorosłym. Bo w głębi, każdy z nas, pozostaje dzieckiem, które wpływa na dorosłe życie. Zadbanie o nie, wsłuchanie się w jego głos, pozwoli poprawić wszystko to, co w naszej egzystencji kuleje. Szczególnie, że wewnętrzne dziecko wiąże się z naszą energią, witalnością, radością życia, spontanicznością i otwartością. To formą dziecinności, którą zachowujemy w sobie dojrzewając.
Jak odkryć swoje wewnętrzne dziecko?
Podczas swojej wewnętrznej wędrówki, odkryłam, że wewnętrzne dziecko może przybrać dwie formy. Zadbane wewnętrzne dziecko, określane mianem dziecka słońca, powinno tryskać, nawet gdy dotyka je proza życia, czuć się kochane i zarażać tą pozytywnym nastawieniem do życia innych, zaś zaniedbane wewnętrzne dziecko, czyli dziecko cienia wręcz przeciwnie. Drugi wariant przypomina trochę dziecko, które zagubiło się w dużej galerii, czuje się samotne, nie wie gdzie jest i jedyne, czego pragnie to przytulić się do mamy. Dodatkowo czuje się porzucone, nierozumiane i niezasługujące.
Stefanie Stahl, niemiecka specjalistka specjalizująca się w terapii osób borykającymi się z problemami na podłożu poczucia wartości, postrzegania siebie i relacji określa dziecko cienia, jako metaforycznie powracające problemy, z którymi się zmagamy. Jako negatywny głos w naszej głowie, który nie pozwala nam cieszyć się pełnią życia. Jest jak despotyczny, autokratyczny rodzic, który nigdy nie uzna, że coś zostało zrobione dobrze, nawet jeśli osiągamy sukcesy – zawsze będzie jakieś “ale”.
Przez lata możemy borykać się w ciszy, w samotności, w sobie samych z brakiem doceniania siebie, brakiem wiary, możemy nie odczuwać radości z życia, czuć się odizolowanymi, borykać się z nawracającymi kompleksami czy sytuacjami, które chcielibyśmy, aby przestały nas spotykać. A przede wszystkim jesteśmy powoli zjadani przez ogromną wewnętrzną pustkę i brak miłości.
Podróż do siebie – znaki, których nie zauważasz
Szukając odpowiedzi zrozumiałam, że wiele rzeczy przez lata na różne sposoby krzyczało do mnie o uzdrowienie. Zmiany nastroju, zniechęcenie, pojawiające się stany depresyjne, niechęć do życia, czy izolacja – brzmi znajomo? Uwierz mi, znam te stany od podszewki. Mogę przybić Ci piątkę. Mogę też podać Ci rękę mówiąc – Ty również możesz. Ty również możesz dać radę, i wiesz co? Dasz! Tylko pozwól sobie na to.
W pewnym momencie swojego życia, kiedy przestałam cieszyć się z drobnych rzeczy, uważałam, że wciąż muszę za czymś gonić – pieniędzmi, kariera, uznaniem. Kiedy klnąc pod nosem nie widziałam sensu, by wstać z łóżka, a nawet nie mając ochoty w ogóle się obudzić niczym z piosenki Agnieszki Chylińskiej – powiedziałam sobie dość. I zaczęłam odkopywać wszelkie rany, traumy, programy. Warstwa po warstwie jak cebulę. Bolało jak cholera, Ciebie też zaboli, ale to wszystko ten cały trud, to rozdrapywanie jest warte tego, co Cię czeka później.
A nagrodą jest spokój ducha, wolność i miłość do siebie. Cudowne uczucie, którego życzę i Tobie i za który trzymam kciuki.
Podróż do siebie. Jak sobie pomóc?
Przede wszystkim rozumiejąc, że nie jesteś sama ze wszystkim, z czym się borykasz. Chociaż wiem, jakie to trudne, kiedy czujesz, jak to wszystko przygniata Cię w taki sposób, że nie widzisz możliwości pomocy z wewnątrz lub czujesz strach przed otwarciem się i potencjalnym odrzuceniem. Znam to z autopsji – wieczna wojowniczka, która nie chciała nigdy przyznać się do słabości, puścić miecza. Która wiecznie wolała robić wszystko sama, również w kwestii swojego wnętrza. Chciałam być silna 24h na dobę, nie okazywać łez, nie popełniać błędu, nie wiedziałam wtedy, że wszystkie wyparte emocje w końcu się odezwą – i to z hukiem. Zrozumiałam, że nie można być wiecznie wojownikiem, że bycie ciągle silnym jest bez sensu, że przyzwolenie sobie na słabość jest piękne i odkrywające, a przede wszystkim pozwala się uwolnić – od ludzi, emocji, wspomnień, wydarzeń, doświadczeń.
Pomocy możesz szukać wszędzie tam, gdzie czujesz, że dana osoba czy forma pomocy z Tobą rezonuje. Pierwszym krokiem, którym pomagasz samej sobie jest otwarcie się na to wszystko co w Tobie drzemie, otwarcie tej puszki pandory. Pomocne mogą być książki, webinary poświęcone określonym zagadnieniom, z którymi się borykasz, niezależnie, czy jest to niskie poczucie wartości, lęk przed bliskością, syndrom DDA i inne. Poszukiwanie informacji, da Ci początkowy obraz tego co się w Tobie dzieje i z czego mogą wynikać określone syndromy. Jeśli czujesz, że to dobry krok, warto udać się na konsultację psychologiczną, która ukierunkuje Cię w zakresie możliwości rozwiązania problemu, z którym się borykasz.
Problemy odziedziczone lub wpojone przez przodków
Jeśli wierzysz w energię i pracę z czakrami, warto zgłosić się do biogenergoterapeuty, zastanowić się nad uzdrowieniem drzewa rodowego, bo, czy w to wierzysz, czy nie, niektóre rzeczy, z którymi się zmagasz, niekoniecznie muszą być Twoje, a odziedziczone czy wpojone przez przodków. Niezależnie od formy, która wybierzesz jest to ważny krok w Twojej wewnętrznej podróży.
Jeszcze raz życzę Ci powodzenia!
Anna Jakubczak
Zachęcam Cię też do przeczytania innych artykułów w kategorii Psychika i rozwój.